niedziela, 4 stycznia 2015

4# Coroline & Jacob

     Historia jakich wiele...

"To tylko zły dzień, a nie złe życie."

       Siedziałam na moście i piłam. Dużo piłam. Gwiazdy odbijały się od tafli jeziora tworząc jasne smugi. Mój makijaż już dawno nim nie był, a oświetlona wieża Eiffla nie robiła na mnie tego samego wrażenia co zawsze. Czułam, że księżyc uśmiecha się kpiąco jakby chciał powiedzieć "jakie to proste, użalasz się nad sobą". Moje granatowe szpilki na paseczku leżały kolo mnie, bo na pewno nie dałabym rady w nich wrócić. Dlatego teraz bose nogi skrzyżowane z kostkach wisiały nad wodą, a przez głowę przeleciała myśl " może by skoczyć?"
- Ciężki dzień?- usłyszałam głos tuż kolo ucha. Podskoczyłam zaskoczona i spojrzałam przez ramie. Napotkałam niebieskie tęczówki z ciekawością wpatrzone we mnie. Przechylił głowę oceniając mój stan. Kucał za mną postawny mężczyzna o blond włosach i czarującym uśmiechu. Niepewnie kiwnęłam głową, a on wyciągnął rękę i odebrał mi butelkę pociągając spory łyk. Usiadł obok, owinął mnie zapach jego perfum i ciepło bijące od drugiego ciała.
Westchnął ciężko i popatrzył w dal.
- Opowiesz mi swoja wersje?- zapytał po chwili.
- Wersje czego?-wymamrotałam cicho trochę nieśmiałe.
- Wersje problemu.- wyjaśnił.
- Zerwał. Tak z dnia na dzień. Przyszedł i powiedział, że to koniec. Po dwóch latach związku.- odpowiedziałam cicho i smutno. Wypity wcześniej alkohol dał o sobie znać w postaci rozwiązanego języka.
- Hmm... Myślisz że jest wart jutrzejszego kaca?- upił kolejny łyk. Szmer miasta dawał o sobie znać za naszymi plecami. Ktoś zatrąbił w klakson, grupa ludzi śmiała się głośno, siedząc w barze i nie zwracając uwagi, że już dawno po dwudziestej drugiej. Zamyśliłam się chwile nad odpowiedzią.

- On nie, ale mój stracony czas tak.- zrezygnowana wypuściłam powietrze z płuc. Przyjrzałam mu się kątem oka. Był przystojny, miał na sobie jeansy, ciemno zielony sweterek, spod którego wystawała biała koszulka i adidasy. Wydawał się pogodny i zabawny. Wyciągnął z kieszeni spodni chusteczki i podał mi jedną. Przyjęłam ją z wdzięcznością i wytarłam mokre policzki.
- A ty? Jaki masz problem?- zapytałam w końcu po długiej ciszy.
- Moim jedynym kłopotem jest to, że nie znam twojego imienia.- odparł. Miał bardzo przyjemny głos, taki spokojny.
- Tylko to?- zmarszczyłam brwi.
- Tak wyszło.- wzruszył ramionami.
- Caroline.- mruknęłam.
- Jacob.- uśmiechnął się szeroko.
- Jak się tu znalazłeś.?- to trochę dziwne, że się tu jest. Wybrałam miejsce oddalone od centrum, bo nie chciałam żeby ktoś widział mnie w takim stanie. Kto wie może to był morderca, a ja byłam jego kolejną ofiarą.
- Uznałem, że taki wieczór jak ten, nie może się zmarnować i poszedłem na spacer.- zaśmiał się cicho- Jak widać była to dobra decyzja. Spotkałem zrozpaczona kobietę, którą trzeba pocieszyć. Jestem szczęściarzem.- puścił mi oczko.
- Szczęściarz. Yhym, jasne.- zakpiłam.
- A co niby nie?- zdziwił się.
- Jestem zaryczana, make-up już dawno się rozmazał. Od siedzenia na ziemi moje spodnie są brudne, a nogi bose, bo jestem lekko wstawiona i nie dałabym rady wrócić do domu w szpilkach. A ty nazywasz to szczęściem? Nie masz za grosz gustu.- powiedziałam wzburzona.
- Tobie brakuje taktu. Pasujemy do siebie.- odpowiedział niewzruszony. Przez chwile myślałam, że piorun we mnie strzelił, warknęłam z irytacji, bo udało mu się mnie rozśmieszyć. Tęsknie spojrzałam na od dawna pusta butelkę, zauważył to.
- Idziemu na gorąca czekoladę? Na bank zmarzłaś.- uśmiechnął się zachęcająco. Fakt, moja błękitna koszula z długim nie dawała tyle ciepła ile bym sobie życzyła. Był koniec lata, a noce robiły się coraz chłodniejsze, już czułam nadchodzącą grypę.
- Tylko jeżeli posłużysz mi pomocnym ramieniem.- zażartowałam. Wstał natychmiast i wyciągnął rękę w moją stronę. Podniosłam się i założyłam wysokie buty. Zawsze miałam kompleksy z powodu niskiego wzrostu, więc znalazłam inne rozwiązanie.
- Kim jesteś?- zadałam pytanie, kiedy szliśmy wąskimi uliczkami Paryża.
- Z zawodu? Robię zdjęcia pięknym kobietą.- odpowiedział, wprowadzając mnie do małej kawiarenki. Pachniało tu jabłkami i cynamonem. Ściany miały przyjemny beżowy kolor, brązowe obrusy zdobiły stoły, a świeczki nadawały klimatu.
 -Lubisz to?- usiedliśmy przy oknie.
- Nie zawsze, czasami są strasznie kapryśne.- skinieniem przywołał kelnera- Dwie gorące czekolady poproszę.
-Oj wiem coś o tym. Bo widzisz ja czeszę te nieznośne panny.- uśmiechnęłam się.
- Nigdy cię nie widziałem.- mruknął, przyglądając mi się.
- Pracujemy tak żebyście nie musieli nas widzieć, a poza tym chyba jeszcze z tobą nie pracowałam. Nie przypominam sobie ciebie. Dlaczego się tak na mnie patrzysz? Jestem brudna?- zirytowałam się w końcu.
- Nie jesteś brudna, jesteś śliczna.- powiedział. Poczułam jak gorąco oblewa moje policzki.
- Skąd znasz kawiarnię otwartą w nocy?- nie skomentowałam jego słów.
- Natknąłem się na nią podczas jednego ze spacerów.- w tej chwili przyniesiono nasze zamówienie. Przerzuciłam swoje włosy na jedno ramię żeby nie przeszkadzały i zabrałam się do picia. Po pierwszym łyku mogłam stwierdzić, że lepszej w życiu nie piłam.
- Pyszna.- przyznałam.
- Caroline? Spotkamy się jeszcze kiedyś, po tym jak stąd wyjdziemy?- jego oczy wpatrywały się we mnie z nadzieją. Zamyśliłam się.
- Może kiedy będę tu jutro, o tej samej godzinie przysiądzie się do mnie blond włosy fotograf. A może samotnie wypiję czekoladę i pójdę do domu. A kto to wie?- odparłam po pięciu minutach kończąc swój napój- Czas na mnie. Zadzwonię po taksówkę i znikam.- zaczęłam szperać w mojej torebce, by po chwili znaleźć portfel i telefon.
- Ja zapłacę.- widząc, że chcę zaprotestować dodał- To ja cię tu zaprosiłem, zresztą wcześniej wypiłem twój alkohol.
- No tak. Za te procenty to faktycznie powinieneś zapłacić.- zaśmiałam się cicho i krótko- Dziękuję za dzisiaj.- pochyliłam się nad nim i pocałowałam w policzek. Następnie wyszłam, a dzwoneczek przy drzwiach głośno wszystkich o tym powiadomił. Czułam się silna po spotkaniu Jacoba na tyle, by postawić czoła dniu jutrzejszemu...
 

piątek, 10 października 2014

3# Dramione

Cichy szept...
 "Zamyka oczy czuje jak
W twoich dłoniach tonie moja twarz
Przysięgasz miłość aż po śmierć
Słyszę wspólne bicie naszych serc"


         Zamykam oczy i widzę Cię tak jakbyś stał obok mnie...
Idę korytarzem do gabinetu dyrektora, dziś jest kolejne spotkanie zakonu feniksa. Jestem jego pełnoprawnym członkiem od sześciu lat. Już nie jestem małą dziewczynką, która ratuje swoich przyjaciół podręcznikową wiedzą. Teraz jestem specem od czarnej roboty. Jeśli jest misja nie możliwa do zrealizowania, zgłaszam się na ochotnika. Nie zawsze używam magi, czasem wolę robić niektóre rzeczy przy pomocy mogolskiej broni... Nigdy się nie hamuję.. Dostaję polecenie i je wykonuję. Zapytacie się czy nie czuje strachu. Odpowiem: nie. Bo wyparłam się ludzkich uczuć... Jedyne co czuje to pustkę i tak jest lepiej dla wszystkich...

         Siedzę na twardym krześle pomiędzy profesorem Snape'm, a Szalonookim Moody'm. Po pierwsze wiąże się to z pozycją jaką zajmuje w zakonie, ale też dlatego ze wśród nich nie muszę rozmawiać. Po prostu milczymy, a kiedy się odzywamy to mówimy same konkrety. Tak jest najlepiej. Nie przyjaźnię się już tak jak kiedyś z Harry'm, Ron'em i Ginny. Jestem gdy mnie potrzebują, ale ja sama radzę sobie ze swoimi problemami. Nie jestem już Hermioną Granger, kujonką z szopą na głowie. Zmieniłam się tak bardzo, że aż sama się dziwie, nie chodzi tu tylko o wygląd lecz także zachowanie, wiem jednak dlaczego tak się stało. Powodem było zabranie mi JEGO...
- Na dzisiejszym spotkaniu chcę przedstawić wam nowego członka naszej organizacji.- odzywa się Dumbledore, a w pokoju milkną wszelkie rozmowy- Oto Katerine Tomson.- po wypowiedzeniu jej nazwiska patrzy na mnie błagając o litość.
- Przepraszam, musiałem.- kieruje te słowa wyłącznie do mnie, ale wiem, że wszyscy słyszą. Odwracam wzrok, wiedząc co zaraz nastąpi. W kominku pojawia się kobieta o blond włosach do ramion. Jest szczupła i wysoka. Rysy twarzy ma ostre, a oczy chłodne, usta wykrzywia w pół uśmiechu. Omiata spojrzeniem całe pomieszczenie. Spinam się cała, mój wzrok zamienia się w lodowiec. Całą siłą woli powstrzymuję się od rzucenia sie na nią. W głowie zastanawiam sie jak dyrektor mógł mi to zrobić. Są tylko dwie osoby, które wiedzą co mi się stało i on jest jedną z nich, więc dlaczego? Kobieta podchodzi do każdej osoby, lekko utyka na prawą nogę i podaje im ręce w geście powitania. Zaczynam się trząść z furii, obezwładniającej mnie do tego stopnia, że pomału nie mogę logicznie myśleć. W końcu kolej na mnie, wstaję, inni już dawno stoją.
- Panno Granger mam nadzieję na owocną współpracę, mimo naszych... prywatnych nieporozumień.- uśmiecha się, odnoszę wrażenie, że z kpiną i wyciąga rękę.
- Severusie złap mnie za dłonie.- przymykam oczy by się opanować. Mistrz Eliksirów patrzy na mnie pytającym wzrokiem.
- Zablokuj mnie, póki mam jeszcze resztki samokontroli.- mówię już pewniej i głośniej. Jest tą drugą osobą, która wie co się wydarzyło, więc w końcu chwyta mnie za łokcie, stając za mną. Nigdy nie podzieliłabym się z nim swoją tajemnicą, gdyby mnie nie przesłuchiwał po wszystkim. Teraz wiem, że jesteśmy podobni, bo łączy nas ból straty.
- Nie zbliżaj się do mnie. Nie odzywaj się do mnie. Nie zwracaj na mnie najmniejszej uwagi, chyba, że masz myśli samobójcze.- syczę. Mój głos jest cichy, nadaje mu to groźne brzmienie i o to chodzi.
- Nie rozumiem, dlaczego miałabym tak postąpić, przecież to był wypa...- nie udaje jej się skończyć zdania.
- Wypadek!?- wyrywam się, czyli jednak trzymał nie dość mocno- Torturowałaś go. A potem zabiłaś na moich oczach.- wymawiam słowa i pomału zbliżam się do niej, a ona cofała się instynktownie.- Jedyne co sprawia, że jeszcze tu jestem to chęć zemsty. Uważaj, bo w końcu dopnę swego.- zniżam ton głosu do szeptu. Nie obchodzi mnie to, że jest tu pełno osób i wszyscy słyszeli co powiedziałam.

- Hermiono.- upomina mnie Dubledore.
- Odpłaciłaś się już.- odpowiada, teraz ja się uśmiecham, dobrze wiem, że chodzi jej o nogę.
- To jest nic. Ty zabiłaś JEGO  i mnie. Zniszczyłaś mi życie.- odkrywam kawałek swojej koszuli by pokazać jej tatuaż, który mam nad sercem. Jest to data: 12. 09.2008r.
- Pamiętasz tą datę? Tego dnia straciłam wszystko. Teraz nie żyje, umarłam razem z nim. To co teraz robię to piekielna egzystencja, za którą słono zapłacisz, ale nie dziś, bo jesteś tu potrzebna.- wypowiadam każde słowo powoli, żeby zrozumiała czego się dopuściła.
- Hermiono, myślę, że powinnaś ochłonąć.- dyrektor patrzy na mnie zza okularów połówek z widocznym współczuciem. Nie chce tego. Obracam się powoli i wychodzę, chowając mały nóż, który wyjęłam niezauważalnie podczas rozmowy. Tłum rozstępuje się przede mną. Głuchy trzask drzwi oznajmia mi, że zostałam oddzielona od mojego wroga i faktu, że wyjawiłam swoja największą tajemnicę.

          Biegiem udaję się do pokoju życzeń, pod powiekami zbierają mi się łzy. Stając pod ścianą dokładnie wyobrażam sobie co chcę tam mieć. Po chwili wchodzę do przestrzeni, którą sama sobie wybrałam. Na jednej ze ścian jest jego fototapeta. Przedstawia jego profil, kiedy ważył eliksir. Był tak zaabsorbowany, że nawet nie zauważył jak je robiłam. Miał rozczochrane włosy, skupiony wyraz twarzy i tak słodko ściągnięte brwi, a w oczach znajdował sie ten błysk, należący tylko do niego. Przez wielkie okno wpada światło księżyca nadając zdjęciu niebieskawy odcień. Łzy płyną strumieniami po moich policzkach. Z ust wydobywa się krzyk rozpaczy, złości i bólu, który moment później zamienia się we wrzask. Przewracam krzesło, które się pojawiło, po czym je kopie. Z głuchym trzaskiem uderza w betonowy mur, roztrzaskując się na kawałki. Drę się tak długo, że w końcu zdzieram sobie gardło.  Podchodzę na trzęsących się nogach do fotografii i nie mogąc się dłużej utrzymać, upadam na kolana.  Wyciągam drżącą rękę i przykładam delikatnie opuszki palców do jego policzka, głaszcząc go. Zamykam mokre oczy i wracam pamięcią do tamtej konkretnej chwili. 

     " Znajdujemy się w pułapce. Draco siedzi przywiązany do fotela bez możliwości jakiegokolwiek ruchu. Mnie trzyma z żelaznym uścisku jeden z jej ochroniarzy, unosząc dodatkowo nad ziemią. Nie mamy możliwości ucieczki. Staram się wyrwać, jednak facet jest zbyt silny. Wysoka blondynka podnosi różczkę i celuję w niego. Wiem, że jest wykończony. Świadczy o tym wielki siniak na policzku i opuszczona głowa. Wcześniej był torutuwany kilka godzin.  Nie mogę na to patrzeć, zaczynam krzyczeć, żeby nic więcej mu nie robiła, ona przenosi tylko oczy na mnie i wypowiada dwa słowa.

- Avada Kedevra.- zielony płomień uderza w klatkę Dracona. Krzyczę tak głośno, że wytrącam z równowagi ochroniarza, który mnie trzymał i korzystając z okazji podbiegam do jedynego mężczyzny, którego kochałam. W furii atakuję Katerine i wbijam jej nóż w udo. Potem słyszę odgłos upadającego ciała strażnika" 

   Otwieram oczy, pojawiają się w nich nowe łzy, a w głowie odzywa się się jego cichy szept: Kocham Cię...


        


piątek, 29 sierpnia 2014

2# Sevmione



To koniec Granger…

„Wiedziałam, że należał do społeczeństwa i do świata, nie dlatego, że był utalentowany, a nawet przystojny, ale dlatego, że nigdy nie należał do nikogo i niczego…”~ Marilyn Monroe
         Życie uczy pokory, skromności i walki. Są to trzy cechy, które sprawiają, ze sens istnienia staje się jednym, wielkim… rozczarowaniem. Budzisz się pewnego dnia i z bolesną szczerością uświadamiasz sobie, iż dużo lepiej by było gdybyś swoje uczucia wyrzuciła za drzwi, a serce skuła lodem. Jeśli kiedyś wierzyłam w miłość , szczęście i tego jedynego, to dziś liczy się dla mnie kariera, operacje i moja córka. Nazywam się Hermiona Jean Granger mam 25 lat i jedyna miłość, w którą wierzę, to uczucie matki do dziecka.
         Robię to schematycznie. Po wyjściu z Sali operacyjnej wyrzucam rękawiczki i fartuch do śmietnika. Dokładnie myje ręce, ściągam mój ulubiony czepek w kwiaty z głowy. Opuszczam pomieszczenie, pisze instrukcję na karcie, by odpowiednio zajęli się pacjentem.  W końcu po kilku godzinach stania mogę usiąść. Przeciągam się zadowolona lub skołowana, tak czy tak potwornie zmęczona.
         Spojrzałam na zegarek, szesnasta, zostało jeszcze półtorej godziny do kolejnego zabiegu. Jeżeli się pośpieszę zdążę załatwić sprawę z dyrektorem Dumbledorem. Przebrałam się w moją sukienkę. Czerwoną z dużym dekoltem, ¾ rękawkiem, rozkloszowaną do kolan. Idealnie podkreślała moją talię. Do tego założyłam czarne lity. Jedno spojrzenie w lustro. Make-up nienaruszony, a bujne loki zostały w stanie nienagannym dzięki odrobinie magii. Chwyciłam torebkę i ruszyłam w stronę kominka znajdującego się przy recepcji.
-David’s zajmij się moimi pacjentami. Wracam za godzinę, jednak gdyby się coś działo wezwij mnie przez pager. I na miłość Merlina spróbuj nikogo nie zabić.- rzuciłam jadowicie w stronę stażystki. Czasami mam wrażenie, że z roku na rok są coraz głupsi.
         Wzięłam garść proszku fiuu.
- Hogwart !- krzyknęłam i już po chwili znajdowałam się w szkolnej kuchni.
          To pomieszczenie nigdy się nie zmieni. Tu zawsze będzie zgraja skrzatów gotowych spełnić każdą twoją zachciankę. Ostatni raz nie byłam tu wcale na zakończeniu mojej edukacji w wieku 17 lat. Po raz ostatni byłam tu 5 lat temu, kiedy jeszcze wierzyłam w miłość damsko-męską…
          Przeprosiłam grzecznie skrzaty i ruszyłam w stronę Wielkiej Sali. Jak zawsze miałam szczęście, musiałam trafić na moment, kiedy ON tam będzie.  Mówię, że nie wierzę w uczucie jakie jest między kobietą, a mężczyzną. To nieprawda. Znam całą masę ludzi, którzy się kochają, są szczęśliwi, mogą na sobie polegać. Moi rodzice, odnalazłam ich zaraz po wojnie i chodź zostali w Australii często się widzimy. Państwo Waesley, Remus z Nimfadorą, Ginny i Blaise czy nawet Albus i Minerva.
Mogę tak wymieniać w nieskończoność, ale co to da? Jak już powiedziałam wierzę w miłość, ale nie wierzę, że jest ona pisana mnie… Wiem co to znaczy się zakochać, ponieważ ja wciąż to robię. Mimo że zostałam porzucona, wręcz potraktowana jak zabawka. To jak naiwna dziewczynka pokochałam mężczyznę, do którego czuję tak samo silne uczucie jak 5 lat temu. Jest jednak jedna jedyna rzecz, za którą jestem wdzięczna, a którą nauczyłam się od niego. Wiem jak maskować emocje, jak je skryć i nie pozwolić by ujrzały światło dzienne…
            Weszłam do Wielkiej Sali  robiąc piorunujące wejście. Wszystkie oczy zwróciły się w moim kierunku, w końcu nie codziennie się zdarza, że ktoś obcy pojawia się w szkole. Słyszałam ciche westchnięcia chłopców z 6 i 7 klasy, oraz komentarze niezadowolonych dziewczyn. Jakoś się tym nie przejęłam. Swoją uwagę skupiłam na NIM. Siedział tam poważny, dostojny, dumny i gotowy do mordu w każdej chwili.  Lata szpiegostwa dały mu tę przewagę, doskonale wiedział, iż go obserwuję, mimo że nic na to nie wskazywało. Szłam przed siebie wyprostowana, z podniesioną głową. Już od dawna nie byłam nieśmiałą kujonką z szopą zamiast ładnych prostych włosów. Kolejna rzecz, którą zawdzięczam JEMU.  „To koniec Granger.” Podeszłam do stołu prezydencjalnego z szerokim uśmiechem.
- Dyrektorze.- skinęłam w geście powitania – Chciałeś się ze mną widzieć. Mam chwilkę, więc jeśli to nie problem…- celowo nie dokończyłam.
- Ależ droga Hermiono… Jaki problem? Bardzo się cieszę, że w końcu nas odwiedziłaś. – powiedział Albus wesoło – Zapraszam do mojego gabinetu.- wstał z zamiarem wyjścia.
            W następnej chwili usłyszałam odgłos upadającego ciała. Wszyscy obrócili się stronę skąd dobiegał hałas.  Jeden z chłopców leżał na podłodze ciężko oddychając. Podbiegłam do niego czym prędzej. Na pierwszy rzut oka rozpoznałam objawy.
- Jadłeś coś? Piłeś?- zapytałam go klepiąc lekko po policzku. Nic, zero reakcji, nie było czasu na takie sceny. Zamachnęłam się i sprzedałam porządnego liścia, by przywrócić go do świadomości- Co piłeś!? – znowu żadnego efektu- Cholera jasna! Sprawdzić co wypił!
- Eliksir miłosny. Tak kiepsko uwarzony, że to cud, iż jeszcze żyje.- zamarłam na moment, nikt tego nie zauważył. Nikt oprócz niego. Jego głos wciąż na mnie działał.
- Anapneo!- warknęłam, kiedy chłopak przestał oddychać. Trzeba przyznać, że był wyjątkowo trudnym pacjentem. Przystąpiłam do resuscytacji krążeniowo-oddechowej. Trzydzieści uciśnięć, dwa wdechy. Sprawdziłam puls.
- Żyje.- wypuściłam ze świstem powietrze- Zabrać go do skrzydła szpitalnego. Oczyścić organizm z toksyn i podać antidotum. Jeśli Merlin pozwoli jutro wyjdzie.- wydałam polecenia. Doskonale zdawałam sobie sprawę, że madame Pomfrey poradziłaby sobie, ale cóż… nawyki. Wstałam z podłogi, wszyscy patrzyli się na mnie w szoku.
- Co się gapicie!? Na lekcje, ale to już!- warknęłam. Nigdy nie lubiłam, kiedy robiło się sceny. Jak na komendę uczniowie udali się do sal. Spojrzałam na dyrektora, a następnie na profesora Snape, który wciąż trzymał pucharek.
- Mogę?- zapytałam, patrząc przenikliwie oddał mi kielich, powąchałam zawartość- Za dużo płatków róży.
-Dodaje się dwa nie cztery.- wysyczał.
- Z roku na rok są coraz głupsi.- powiedziałam i zdałam sobie sprawę, że on również wypowiedział te słowa w tym samym momencie. Spojrzałam na nie o krzywo. To mój tekst.
-Dyrektorze, do sedna tutaj. Zaraz mam operacje.- spojrzałam na zegarek.
- Panna-wiem-to-wszystko-Granger jest nie zastąpiona.- rzucił  jadowicie Snape.
- A żebyś wiedział Severusie, żebyś wiedział…- uśmiechnęłam się złośliwie.
- W przyszłym miesiącu ja i  Minerva, cóż.. pobieramy się.- Albus w ogóle nie zwrócił uwagi na nasze wzajemne złośliwości.
- To cudownie! Tylko co ja mam z tym wspólnego?- zapytałam.
- Jak to co? Gdyby nie ty to pewnie nie bylibyśmy razem. To dzięki tobie zrozumieliśmy co czujemy.- oburzyła się McGonagall.
- Dlatego czy byłabyś tak uprzejma i została świadkiem mojej kochanej profesor transmutacji?- Dumbledore spojrzał na mnie uważnie.
- Z przyjemnością.- odparłam, chodź nie do końca byłam przekonana- A teraz naprawdę musze was już przeprosić.
- Oczywiście, oczywiście idź drogie dziecko. Bardzo dziękuję, że poświęciłaś dla nas swój cenny czas.- Minerva przytuliła mnie.
- Nie ma sprawy. Resztę ustalimy listownie. Do zobaczenia.- rzuciłam na odchodne, spojrzałam po raz ostatni na Mistrza Eliksirów i biegiem ruszyłam do kominka.
         Miesiąc miną zaskakująco szybko. Operacja za operacją, pacjent za pacjentem, potem wracam do domu i zajmuje się Callie. To ona pomogła mi wrócić do świata żywych po rozstaniu z jej ojcem. Jest świetna. Najważniejsze istotka w moim życiu. Mała kopia mamy, różnimy się tylko dwoma szczegółami. Dość istotnymi. Jej oczy są identyczne jak jego. Czerń jest tak intensywna, iż nie ma różnicy między źrenicą, a tęczówką. No i włosy, mimo że ma piękne loki, zupełnie inne niż moja szopa, to są krucze. Boję się momentu, w którym ją zobaczy. Nie mogę jej z nikim zostawić, bo i tak spędzamy razem bardzo mało czasu, ale on w końcu domyśli się prawdy… Dowie się co przed nim zataiłam.
            Przygotowania szły pełną parą. W przerwach między kolejnym pacjentem, a zabiegiem miałam przymiarki sukni dla druhny, kosztowałam próbek tortu i ustalałam kto gdzie będzie siedział. Podsumuję to w trzech słowach: cyrk na kółkach. Największą niespodzianką był jednak fakt, że świadkiem Albusa został Snape. Co samo w sobie nie było dziwne. Dziwnie zrobiło się, kiedy Severus przejął tym ślubem, na tyle, że sam mnie odwiedzał przynosząc te wszystkie „bzdety” jak mam w zwyczaju to nazywać.  Najgorsze jest to, że znów zaczęliśmy rozmawiać. Mistrz eliksirów po wojnie zmienił się to znaczy wciąż jest sarkastyczny, złośliwy i tak dalej, ale uśmiecha się, rozmawia ogólnie stał się bardziej ludzki.


              Dzień ślubu jest dla kobiety tym najważniejszym. Nie liczy się ile masz lat, dziś to ty grasz pierwsze skrzypce, wszyscy patrzą na ciebie, komentują… oceniają. Ja jako magokardiochirurg na co dzień jestem oceniana, komentowana, rywale czekają na moją pomyłkę, najmniejszy błąd. Dlatego jako druhna zrobię wszystko, by nie doszło do potknięcia. Nie pozwolę, aby najpiękniejszy zamienił się w najkoszmarniejszy. Podniosę głowę i stanę ramię w ramię z Severusem Snape’m. Świadkiem pana młodego. Swoją drogą brzmi to idiotycznie w odniesieniu do czarodzieja, który ma 150 lat, no ale nie czepiajmy się szczegółów.
          Zakładam rajstopy, z wprawą chirurga staram się, by nie poszło oczko. Następnie zakładam suknię. Kremową, na jedno ramię udekorowane kwiatami. Góra jest gorsetem, a zaraz pod biustem jest puszczony materiał, aż do podłogi. Wsuwam na stopy trzynastocentymetrowe szpilki na platformie, pod kolor ubrania. Loki odrzucam do tyłu i wpinam lilie za ucho. Poprawiam delikatny makijaż. Gotowa udaje się do pokoju córeczki.
- Kochanie chodź, pomogę Ci zapiać sukieneczkę.- suwak zamka mknie w górę, a moment później paseczki od bucików są już na swoim miejscu.
- Callie, proszę cię, bądź grzeczną dziewczynką cokolwiek miało by się stać. Będziesz się mnie słuchać?- zapytałam, strasznie bałam się nadchodzącego momentu, ale nic nie mogłam zrobić. Moja córeczka pokiwała główką na znak zgody, a jej loki zakołysały się radośnie. Pocałowałam ją w czółko i wzięłam na ręce, by móc sie aportować. Znikłyśmy z cichym pyknięciem.
           W Hogwarcie, gdzie odbywała się cała impreza roiło się od gości. Skinęłam głową kilka razy w ramach powitania i udałam sie do pokoju panny młodej.
           Komnaty Minevry znajdowały się na trzecim piętrze, utrzymane były w kolorystyce czerwieni i złota jak na wychowawcę Gryffindor'u przystało. McGonagall siedziała w fotelu przed kominkiem i popijała drinka.
- Gotowa?-zapytałam.
- Od Trzydziestu lat moja droga.- uśmiechnęła się pogodnie i wstała. Wyszłyśmy z pokoju, podałam Callie koszyczek z kwiatkami i wytłumaczyłam, że ma iść po dywanie, aż do pana w ciemnej szacie, który będzie stał na samym końcu. Przy okazji ma rozrzucać kwiatki na całej długości drogi jaką przejdzie. W odpowiedzi pokiwała główką jak to miała w zwyczaju.
         Stałam przed drzwiami do Wielkiej Sali strasznie się denerwując. Lada chwila miało się wszystko zacząć. Z tej okazji komnata została totalnie zmieniona. Z niewidocznego sufitu zwisały piękne, białe orchidee. Ołtarz składał się z wielkiego łuku ozdobionego balonami, prowadził do niego długi czerwony dywan. Po jego bokach ciągnęły się rzędy krzeseł z wstążkami, na których siedzieli już goście. Wzięłam mój bukiecik z wazonu, w tym samym momencie dano nam znak, że pora zaczynać. Spojrzałam na Calliope i skinęłam głową. Mała ruszyła przodem, idealnie odgrywała swoją rolę. Odliczyłam do pięćdziesięciu i poszłam w ślady córki, gdy tylko dotarłam do celu, muzycy zaczęli grać melodię i na końcu przejścia pojawiła się panna młoda. Spojrzałam kątem oka na Severusa i wiedziałam, że mój sekret wyszedł na jaw.


          Wesele trwało już godzinę, unikałam wszelkimi sposobami kontaktu z Mistrzem Eliksirów i jak na razie mi się udawało. Łatwo wtapiałam się w tłum, znikałam z oczu kiedy mnie namierzał. Moja córeczka bawiła się w kąciku specjalnie przygotowanym dla dzieci, więc była bezpieczna.  Rozmawiałam z gośćmi, podtrzymywałam kontakty i piłam. Za każdym razem gdy na horyzoncie pojawiał się bar. Jednak nie można wiecznie odwlekać nieuniknionego. Zmierzałam właśnie do mojego wybawienia zwanego szklanką tequili, kiedy ktoś pociągną mnie za łokieć. Obróciłam się gwałtownie, gotowa nawrzeszczeć na debila, ale zabrakło mi słów, gdy zobaczyłam kto mnie zaczepił.
- Chyba musimy porozmawiać.- stwierdził, podnosząc tę swoją cholerną brew i ciągnąc mnie w stronę wyjścia. Zdążyłam dać tylko znak Ginny, aby pilnowała Callie i już byłam na korytarzu. Puścił mnie w końcu, po czym ruszył szybkim krokiem w tylko sobie znanym kierunku. Chcąc nie chcąc poszłam za nim jak na skazanie, w sumie to poczułam się jakbym znów była uczennicą. Musiałam się skupić, znaleźć argumenty, dzięki którym się wybronię. Od razu zrobiło mi się lepiej, wyprostowałam się, a ciszę pomiędzy nami przerywał tylko zdecydowany stukot moich szpilek.
          Komnaty Severusa należały do tych mrocznych, jednak zaskakująco przytulnych. Królowała w nich ciemna zieleń, o którą tyle razy spieraliśmy się jeszcze podczas naszego związku. Snape usiadł na fotelu wyraźnie spięty, gestem nakazując mi postąpić tak samo. Kiedy zajełam wyznaczone mi miejsce rozpoczął rozmowę.
- Czy to prawda?- udawać głupią, czy powiedzieć prawdę.
- Tak.- westchnęłam ciężko, ale jednocześnie z ulgą.
- Dlaczego mi nie powiedziałaś?- zapytał spokojnie, żadnych krzyków, syków, jadowitych uwag.
-" To koniec Granger." Czyżbyś zapomniał kim jestem? JAKA jestem? Nie potrzebowałam litości. Doskonale poradziłam sobie sama.- ta sytuacja rozbawiła mnie, mimo że nic śmiesznego w niej nie było.
- Pomógłbym Ci, dobrze o tym wiesz. Do cholery miałem prawo wiedzieć!- krzyknął, zrywając się z fotela, po czym dodał  już dużo ciszej- Ja chciałem wiedzieć.
- W każdej wolnej minucie jaką tylko miałam, zastanawiałam się jakby to było gdybym Ci jednak powiedziała. Czy moja córeczka byłaby szczęśliwsza? Czy może byś do mnie wrócił? Ucieszyłbyś się? A może znienawidził? Bałam się, tak bardzo się bałam
. Nie potrafiłam przewidzieć twojej reakcji i tylko strach, ten piep*ony strach wpłyną na moją decyzję.- przymknęłam oczy, tak wiele emocji mną targało, nie umiałam nad nimi zapanować.
- Żałujesz?- to pytanie odbiło mi się echem w głowie. Czy żałuję?
- Czasami.- gwałtownie otworzyłam załzawione oczy.
- Jak ma na imię?- znów był spokojny, jednak w jego głosie dało się wyczuć jak bardzo jest poruszony.
- Calliope Elieen Granger.- odpowiedziałam, spojrzał na mnie tak intensywnie, aż zaparło mi dech w piersiach.
- Calliope znaczy muzyka.- odezwał się, nie skomentował jej drugiego imienia, ale podejrzewam, że musiał je przetrawić.
- Czy teraz...- wyraźnie się zawahał- teraz kiedy już wiem... mogę ją poznać?
- Jeśli chcesz. Jak powiedziałeś masz do tego prawo.- uśmiechnęłam sie niepewnie.
- Szkoda, że nie pamiętałaś o tym pięć lat temu.- warkną, przybierając swoje zwykłe "ja".
- Słuchaj nie masz prawa mnie potępiać! Zrobiłam to co uważałam za słuszne. To ty ze mną zerwałeś nie podając żadnego powodu, po prostu pewnego dnia stwierdziłeś, że Ci sie znudziłam i tyle. "To koniec Granger"  tak się wtedy wyraziłeś!- wykrzyczałam mu to prostu w twarz.
- Miałem powód.- wyszeptał- Nie zasługiwałem na Ciebie. Jesteś piękna, inteligentna, dobra, młoda, a ja... stary były śmierciożerca- ostatnie słowo wypluł z goryczą.
- I myślisz, że mnie to obchodziło!? Jesteś BYŁYM śmierciożercą, swoje winy odpokutowałeś już dawno. Nawet nie wiesz co czułam, kiedy mnie zostawiłeś.
Codzienna walka z samą sobą, by wstać rano z łóżka, a potem pojawiła się Callie. Stałam się pracoholiczką, jeśli akurat nie byłam w szpitalu to zajmowałam się córką. Wszystko by nie wspominać, nie myśleć... nie tęsknić. Musisz mnie zrozumieć, powiedz, że rozumiesz.- stałąm na krawędzi i błagałąm o litość. Milczał, dlugo milczał, aż w końcu wyszeptał tylko jedno słowo:
- Rozumiem.- odwrócił się i byłam pewna ze wyszedł.
- I wciąż kocham cię tak samo mocno.- słowa wypłynęły z moich ust zanim się zorientowałam. Chciałam podążyć w ślad za nim, gdy nie spodziewanie utonęłam w mocnym, wręcz desperackim uścisku. Zaskoczona uniosłam głowę, a jego chłodne usta naparły na moje w namiętnym pocałunku. Tak bardzo tego potrzebowałam. Kiedy skończyliśmy, oboje mieliśmy przyśpieszone oddechy jednak wciąż nie wypuszczał mnie z ramion.
- Ja też Cię kocham.- odparł poważnie- Ale jeśli ktoś dowie się o moim nagłym wybuchu uczuć to Cię zabije.- warkną swoim zwykłym zrzędliwym tonem, a ja wybuchnęłam śmiechem.
        Wróciliśmy na wesele razem, szczęśliwi jak jeszcze nigdy. Znów po raz pierwszy od  pięciu lat uwierzyłam, że jest mi pisana miłość. Severus podszedł do Calliope i mocno przytulił co ona odwzajemniła. Nie mówiłam mu tego, ale przy jej łóżku zawsze stało jego zdjęcie oprawione w ramkę z podpisem: Tata.


piątek, 22 sierpnia 2014

1# Blinny

Z dedykacją dla mojej BFF Milagrose...
Give your heart a break...
Moja miss…
„Kiedy coś się zaczyna, zazwyczaj nie masz pojęcia, jak się skończy. Dom, który miałeś sprzedać, staje się twoim domem. Lokatorzy, który tam mieszkali, stają się twoją rodziną. A jednonocna przygoda, którą chciałeś zapomnieć, staje się miłością twojego życia…”

            To właśnie wtedy pojawiła się ona i oznajmiła, że nigdzie się nie wybiera.
            Blaise Zabini  nie należał do ludzi, którzy wychodzą na nudne imprezy, bez najmniejszego znaczenia według niego. Wolał urządzić ostrą balangę z masą lasek na każde jego skinienie, kiedyś jeszcze zanim Draco wszedł pod pantofel, chodziły legendy o ich podbojach. Jednak dziś zrobił wyjątek. Po długich prośbach, groźbach i błaganiach zgodził się pójść wraz z Hermioną i Smokiem na ten durny pokaz mody. Państwo Malfoy jak mantrę powtarzali, że będzie zajebiście. Taa.. na pewno. Co oni w ogóle wiedzą o czadowej zabawie? Draco siada przy stoliku z ognistą, a Miona… dobra to zły przykład. Ta gryfoneczka potrafi rozgrzać każdego faceta na Sali. Ale nie to jest w tej chwili ważne. Ważny jest fakt, że on zakłada teraz zieloną koszulę i spodnie od garnituru, a co do krawatu, temu cholerstwu mówi stanowcze nie! Choćby pani Malfoy miała go oskalpować. Poprawił jeszcze kołnierzyk od koszuli i rozpiął pierwszy guzik. Co jak co, ale wybiera się na pokaz mody, tam na pewno nie będzie marudził na brak dziewczyn. Uśmiechną się złośliwie, tej nocy na bank nie spędzi sam. Z tymi myślami teleportował się przed Hotel Savoy, który został specjalnie wynajęty na ten dzień. Cóż trzeba pamiętać, że to bądź co bądź impreza organizowana przez czarodziei.
              Kiedy znalazł się pod budynkiem od razu wpadł w roześmiane ramiona Hermiony.
- Diabełku tak się cieszę, że przyszedłeś.- gryfonka przytuliła go na powitanie.
- Taa… ja też się cieszę.- mrukną i podał dłoń Draco.
- Zobaczysz będzie super, a teraz chodźcie zająć miejsce w pierwszym rzędzie. – powiedziała podekscytowana dziewczyna. Chcąc nie chcąc poszedł na nią. Ubrała dziś czarną sukienkę do połowy uda, na jedno ramię ozdobione kwiatami. Dół był dodatkowo lekko rozkloszowany. Bujne i lśniące loki unosiły się przy każdym ruchu. Uśmiechną się widząc zachwyconą minę przyjaciela i ruszył na swoje miejsce.
           Ten przeklęty pokaz trwał już dobrą godzinę, a on zastanawiał się jak dał się w to wszystko wmanewrować. Widział całą rodziną Weasley’ów oraz Potter’a  po drugiej stronie wybiegu, brakował tylko Ginewry, jakoś nie specjalnie go to obchodziło. Szkoda, iż nie wiedział, że powinno.
- Panie i panowie, a teraz suknia finałowa i jednocześnie kończąca dzisiejszy pokaz mody!- wykrzykną prowadzący cały ten cyrk.
            Światła zgasły, pojawiła się sztucznie wytwarzana mgła i zaczął wiać wiatr. Z głośników  poleciała melodia jakiejś piosenki, której nie rozpoznałem, ale nadawała tak zwanego pazura. Nagle obwód wybiegu zapalił się niebieskim płomieniem, a na końcu stała ONA. Ubrana w asymetryczną suknię w kolorach głębokiej czerni, która z tyłu ciągła się po ziemi dobre kilkanaście centymetrów, z przodu sięgała do kolan, góra była gorsetem bez ramion wykonanym ze skóry. Idealnie podkreślała wszystkie atuty modelki. Dziewczyna ruszyła stanowczym i pełnym gracji krokiem w stronę publiczności na trzynastocentymetrowych szpilkach na platformie w kolorze granatowym. Jej płomienno rude włosy skręcone dziś na końcówkach w loki unosiły się na wietrze. Mocno podkreślone usta  bordową szminką i oczy zaznaczone kredką wyrażały pewność siebie, która dałaby nadzieję nie jednej załamanej kobiecie. Miałem przed sobą anioła i diabła jednocześnie. Szczęka od dobrych kilku minut leżała na ziemi, jakoś mnie to nie obchodziło w tej konkretnej chwili. Moja królowa, już inaczej nie potrafię o niej myśleć, przeszła właśnie przed moim nosem, by stanąć u szczytu sceny dokładnie się prezentując. Moment później wracała już, a ja mogłem podziwiać jak tył jej sukni, unoszony przez podmuchy wiatru, podąża za nią dając niesamowity efekt. Kiedy przeszła koło mnie poczułem jej perfumy. Pachniała tak kwiatowo, delikatnie i subtelnie. Jej wędrówka skończyła się przed kurtyną. Jak na profesjonalistkę przystało obróciła się i poczekała, aż reszta dziewczyn ustawi się do ostatecznej prezentacji, kilka sekund później ponownie ruszyła w moją stronę stoją na samym szczycie klucza, który utworzyły. To co czułem od momentu jej ujrzenia, nie mogło się z niczym innym równać. Była idealna, perfekcyjna, fantastyczna… jedyna w swoim rodzaju. W tej chwili nawiedziła mnie myśl, że znalazłem tą, dla której jestem wstanie poświęcić wszystko, a nawet jeszcze więcej.
             Nie wiem kiedy ludzie zaczęli klaskać, ale mocno się spóźniłem. Na wybieg wyszedł projektant, chyba nawet powiedział kilka słów. Miałem to gdzieś, aż do momentu kiedy objął ramieniem rudowłosą piękność i pocałował w policzek. Natychmiast otrzeźwiałem, posłałem mu spojrzenie spod byka i pochyliłem się w stronę Hermiony.
- Czemu mi nie powiedziałaś, że ona jest modelką?- zapytałem z wyrzutem.
- A powinnam to powiedzieć?- zmarszczyła czoło jakby się zdziwiła, ale ja dobrze wiedziałem, że zrobiła to specjalnie.
- Posunięcie godne ślizgonki.- powiedziałem jadowicie.
- Poprawka. Zachowanie godne żony ślizgona.- uśmiechnęła się czarująco, a Draco zachichotał.
- Wiem co knujesz, ale ci sie to nie uda.- kłamałem. Merlinie jak można tak łgać prosto w oczy i to swojej przyjaciółce?
- Czyżby? To dlaczego twoja szczeka wciąż wala się między krzesłami?- zakpiła.
- Nie wiem o czym mówisz.- warknąłem w odpowiedzi i obróciłem wzrok.
- Oj nie dąsaj się jak stara baba. Chodź się z nią przywitać.- powiedziała radośnie i ruszyła w stronę przyjaciółki.
         Zadanie to nie okazało się łatwe. Wszyscy chcieli z nią chwilę porozmawiać, pogratulować lub po prostu przywitać się. Błyski fleszy mogły oślepić każdego. Po dłuższej chwili zdołaliśmy sie dopchać do królowej. To dziwne swoją drogą. Więcej ludzi ustawiło się w kolejce do modelki, niż do projektanta. Zdałem sobie sprawę, że powinienem podarować jej kwiaty. Przygotowałbym się lepiej, gdybym tylko wiedział. Wyciągnąłem różdżkę i szepcząc ciche zaklęcie transmutujące zmieniłem chusteczkę higieniczną w bukiet czerwonych róż. Mało romantyczne, prawda? Chce zaimponować kobiecie bukietem z chusteczki. Nie mając zbytnio wyjścia podszedłem do niej z uśmiechem.
- Witam piękną Panią.- przywitałem się całując wierzch jej dłoni i podarowałem kwiaty. Zarumieniła się uroczo, ale tak w zasadzie nie wiem czy to z mojego powodu, czy to przez tą gorączkę, która tu panowała.
- Cześć Blaise.- odparła pewnie, po czym spojrzała na przyjaciół- Hermiona! Draco!
- Byłaś fenomenalna!- krzyknęła pani Malfoy przytulając rudą.
- Spisałaś się.- pochwalił ją Smok. Miałem ochotę walnąć go w ten zakuty łeb. Spisałaś się. Pff.. Frajer.
- Koniecznie musimy się spotkać i to obgadać.- Hermiona zaczęła się rozkręcać.
- Ciekawe kiedy, skoro ty ciągle siedzisz w szpitalu.- odparła złośliwie jej przyjaciółka.
- A to moja wina, ze jestem nie zastąpiona?- udała zdziwienie brązowowłosa, czym wywołała śmiech rudej.
- To skoro Hermiona nie może, to ja ją zastąpię? Co powiesz na kolację jutro wieczorem?- palnąłem nawet nie wiem kiedy.
- Raczej nie.-odparła rzeczowo.
- Może jednak. Mogę przysiąc, że jestem równie towarzyski co nasza kochana brunetka.- spróbowałem jeszcze raz.-  Tylu lat nienawiści nie da się o tak wymazać.- nachyliła się w moją stronę i wyszeptała wprost do ucha. Owiną mnie słodki zapach jej perfum, w lot pojąłem jej aluzję. Chodziło  Hogwart, ale ja jeszcze zmuszę ją do zmiany decyzji.
- W takim razie czekam na następną okazję. Teraz niestety muszę się pożegnać.- skłoniłem się szarmancko  i pocałowałem dłoń Ginevry następnie cmoknąłem Mionę w policzek i pożegnałem się z Draco. Wiedziałem już co zrobię by ją do siebie przekonać.
          Na dworze wiał lekki wiatr, stałem oparty o szarą ścianę, wpatrując się w drzwi dla personelu. Na chodniku przed nim leżały płatki róż, a po bogach zapalone, małe świeczki znaczyły drogę w moje ramiona. Wyszła w końcu po kwadransie. Niosła naręcz kwiatów, na początku nie zauważyła mojego wysiłku, była jakaś roztargniona, na pewno po pokazie. Dopiero po chwili zauważyła, że idzie po dywanie z płatków róż. Rozejrzała się dookoła i nareszcie mnie zauważyła. Przyjęła wojowniczą pozę, jednak gnana ciekawością podeszła do mnie powoli, niepewnie.
- Cześć. Nazywam się Blaise Zabini, chyba się wcześniej nie znaliśmy.- podałem jej rękę w geście przywitania. Zrozumiała od razu o co mi chodziło. Chciałem zacząć wszystko od nowa, bez błędów przeszłości. Spojrzała w moje oczy jakby szukając potwierdzenia, po raz kolejny się zawahała jednak moment później złączyła nasze dłonie w lekkim uścisku. Dała mi szansę, której nigdy nie zmarnuję, bo podając mi swą drobną rączkę ofiarowała mi: miłość, szczęście i  wkrótce potem rodzinę...