piątek, 29 sierpnia 2014

2# Sevmione



To koniec Granger…

„Wiedziałam, że należał do społeczeństwa i do świata, nie dlatego, że był utalentowany, a nawet przystojny, ale dlatego, że nigdy nie należał do nikogo i niczego…”~ Marilyn Monroe
         Życie uczy pokory, skromności i walki. Są to trzy cechy, które sprawiają, ze sens istnienia staje się jednym, wielkim… rozczarowaniem. Budzisz się pewnego dnia i z bolesną szczerością uświadamiasz sobie, iż dużo lepiej by było gdybyś swoje uczucia wyrzuciła za drzwi, a serce skuła lodem. Jeśli kiedyś wierzyłam w miłość , szczęście i tego jedynego, to dziś liczy się dla mnie kariera, operacje i moja córka. Nazywam się Hermiona Jean Granger mam 25 lat i jedyna miłość, w którą wierzę, to uczucie matki do dziecka.
         Robię to schematycznie. Po wyjściu z Sali operacyjnej wyrzucam rękawiczki i fartuch do śmietnika. Dokładnie myje ręce, ściągam mój ulubiony czepek w kwiaty z głowy. Opuszczam pomieszczenie, pisze instrukcję na karcie, by odpowiednio zajęli się pacjentem.  W końcu po kilku godzinach stania mogę usiąść. Przeciągam się zadowolona lub skołowana, tak czy tak potwornie zmęczona.
         Spojrzałam na zegarek, szesnasta, zostało jeszcze półtorej godziny do kolejnego zabiegu. Jeżeli się pośpieszę zdążę załatwić sprawę z dyrektorem Dumbledorem. Przebrałam się w moją sukienkę. Czerwoną z dużym dekoltem, ¾ rękawkiem, rozkloszowaną do kolan. Idealnie podkreślała moją talię. Do tego założyłam czarne lity. Jedno spojrzenie w lustro. Make-up nienaruszony, a bujne loki zostały w stanie nienagannym dzięki odrobinie magii. Chwyciłam torebkę i ruszyłam w stronę kominka znajdującego się przy recepcji.
-David’s zajmij się moimi pacjentami. Wracam za godzinę, jednak gdyby się coś działo wezwij mnie przez pager. I na miłość Merlina spróbuj nikogo nie zabić.- rzuciłam jadowicie w stronę stażystki. Czasami mam wrażenie, że z roku na rok są coraz głupsi.
         Wzięłam garść proszku fiuu.
- Hogwart !- krzyknęłam i już po chwili znajdowałam się w szkolnej kuchni.
          To pomieszczenie nigdy się nie zmieni. Tu zawsze będzie zgraja skrzatów gotowych spełnić każdą twoją zachciankę. Ostatni raz nie byłam tu wcale na zakończeniu mojej edukacji w wieku 17 lat. Po raz ostatni byłam tu 5 lat temu, kiedy jeszcze wierzyłam w miłość damsko-męską…
          Przeprosiłam grzecznie skrzaty i ruszyłam w stronę Wielkiej Sali. Jak zawsze miałam szczęście, musiałam trafić na moment, kiedy ON tam będzie.  Mówię, że nie wierzę w uczucie jakie jest między kobietą, a mężczyzną. To nieprawda. Znam całą masę ludzi, którzy się kochają, są szczęśliwi, mogą na sobie polegać. Moi rodzice, odnalazłam ich zaraz po wojnie i chodź zostali w Australii często się widzimy. Państwo Waesley, Remus z Nimfadorą, Ginny i Blaise czy nawet Albus i Minerva.
Mogę tak wymieniać w nieskończoność, ale co to da? Jak już powiedziałam wierzę w miłość, ale nie wierzę, że jest ona pisana mnie… Wiem co to znaczy się zakochać, ponieważ ja wciąż to robię. Mimo że zostałam porzucona, wręcz potraktowana jak zabawka. To jak naiwna dziewczynka pokochałam mężczyznę, do którego czuję tak samo silne uczucie jak 5 lat temu. Jest jednak jedna jedyna rzecz, za którą jestem wdzięczna, a którą nauczyłam się od niego. Wiem jak maskować emocje, jak je skryć i nie pozwolić by ujrzały światło dzienne…
            Weszłam do Wielkiej Sali  robiąc piorunujące wejście. Wszystkie oczy zwróciły się w moim kierunku, w końcu nie codziennie się zdarza, że ktoś obcy pojawia się w szkole. Słyszałam ciche westchnięcia chłopców z 6 i 7 klasy, oraz komentarze niezadowolonych dziewczyn. Jakoś się tym nie przejęłam. Swoją uwagę skupiłam na NIM. Siedział tam poważny, dostojny, dumny i gotowy do mordu w każdej chwili.  Lata szpiegostwa dały mu tę przewagę, doskonale wiedział, iż go obserwuję, mimo że nic na to nie wskazywało. Szłam przed siebie wyprostowana, z podniesioną głową. Już od dawna nie byłam nieśmiałą kujonką z szopą zamiast ładnych prostych włosów. Kolejna rzecz, którą zawdzięczam JEMU.  „To koniec Granger.” Podeszłam do stołu prezydencjalnego z szerokim uśmiechem.
- Dyrektorze.- skinęłam w geście powitania – Chciałeś się ze mną widzieć. Mam chwilkę, więc jeśli to nie problem…- celowo nie dokończyłam.
- Ależ droga Hermiono… Jaki problem? Bardzo się cieszę, że w końcu nas odwiedziłaś. – powiedział Albus wesoło – Zapraszam do mojego gabinetu.- wstał z zamiarem wyjścia.
            W następnej chwili usłyszałam odgłos upadającego ciała. Wszyscy obrócili się stronę skąd dobiegał hałas.  Jeden z chłopców leżał na podłodze ciężko oddychając. Podbiegłam do niego czym prędzej. Na pierwszy rzut oka rozpoznałam objawy.
- Jadłeś coś? Piłeś?- zapytałam go klepiąc lekko po policzku. Nic, zero reakcji, nie było czasu na takie sceny. Zamachnęłam się i sprzedałam porządnego liścia, by przywrócić go do świadomości- Co piłeś!? – znowu żadnego efektu- Cholera jasna! Sprawdzić co wypił!
- Eliksir miłosny. Tak kiepsko uwarzony, że to cud, iż jeszcze żyje.- zamarłam na moment, nikt tego nie zauważył. Nikt oprócz niego. Jego głos wciąż na mnie działał.
- Anapneo!- warknęłam, kiedy chłopak przestał oddychać. Trzeba przyznać, że był wyjątkowo trudnym pacjentem. Przystąpiłam do resuscytacji krążeniowo-oddechowej. Trzydzieści uciśnięć, dwa wdechy. Sprawdziłam puls.
- Żyje.- wypuściłam ze świstem powietrze- Zabrać go do skrzydła szpitalnego. Oczyścić organizm z toksyn i podać antidotum. Jeśli Merlin pozwoli jutro wyjdzie.- wydałam polecenia. Doskonale zdawałam sobie sprawę, że madame Pomfrey poradziłaby sobie, ale cóż… nawyki. Wstałam z podłogi, wszyscy patrzyli się na mnie w szoku.
- Co się gapicie!? Na lekcje, ale to już!- warknęłam. Nigdy nie lubiłam, kiedy robiło się sceny. Jak na komendę uczniowie udali się do sal. Spojrzałam na dyrektora, a następnie na profesora Snape, który wciąż trzymał pucharek.
- Mogę?- zapytałam, patrząc przenikliwie oddał mi kielich, powąchałam zawartość- Za dużo płatków róży.
-Dodaje się dwa nie cztery.- wysyczał.
- Z roku na rok są coraz głupsi.- powiedziałam i zdałam sobie sprawę, że on również wypowiedział te słowa w tym samym momencie. Spojrzałam na nie o krzywo. To mój tekst.
-Dyrektorze, do sedna tutaj. Zaraz mam operacje.- spojrzałam na zegarek.
- Panna-wiem-to-wszystko-Granger jest nie zastąpiona.- rzucił  jadowicie Snape.
- A żebyś wiedział Severusie, żebyś wiedział…- uśmiechnęłam się złośliwie.
- W przyszłym miesiącu ja i  Minerva, cóż.. pobieramy się.- Albus w ogóle nie zwrócił uwagi na nasze wzajemne złośliwości.
- To cudownie! Tylko co ja mam z tym wspólnego?- zapytałam.
- Jak to co? Gdyby nie ty to pewnie nie bylibyśmy razem. To dzięki tobie zrozumieliśmy co czujemy.- oburzyła się McGonagall.
- Dlatego czy byłabyś tak uprzejma i została świadkiem mojej kochanej profesor transmutacji?- Dumbledore spojrzał na mnie uważnie.
- Z przyjemnością.- odparłam, chodź nie do końca byłam przekonana- A teraz naprawdę musze was już przeprosić.
- Oczywiście, oczywiście idź drogie dziecko. Bardzo dziękuję, że poświęciłaś dla nas swój cenny czas.- Minerva przytuliła mnie.
- Nie ma sprawy. Resztę ustalimy listownie. Do zobaczenia.- rzuciłam na odchodne, spojrzałam po raz ostatni na Mistrza Eliksirów i biegiem ruszyłam do kominka.
         Miesiąc miną zaskakująco szybko. Operacja za operacją, pacjent za pacjentem, potem wracam do domu i zajmuje się Callie. To ona pomogła mi wrócić do świata żywych po rozstaniu z jej ojcem. Jest świetna. Najważniejsze istotka w moim życiu. Mała kopia mamy, różnimy się tylko dwoma szczegółami. Dość istotnymi. Jej oczy są identyczne jak jego. Czerń jest tak intensywna, iż nie ma różnicy między źrenicą, a tęczówką. No i włosy, mimo że ma piękne loki, zupełnie inne niż moja szopa, to są krucze. Boję się momentu, w którym ją zobaczy. Nie mogę jej z nikim zostawić, bo i tak spędzamy razem bardzo mało czasu, ale on w końcu domyśli się prawdy… Dowie się co przed nim zataiłam.
            Przygotowania szły pełną parą. W przerwach między kolejnym pacjentem, a zabiegiem miałam przymiarki sukni dla druhny, kosztowałam próbek tortu i ustalałam kto gdzie będzie siedział. Podsumuję to w trzech słowach: cyrk na kółkach. Największą niespodzianką był jednak fakt, że świadkiem Albusa został Snape. Co samo w sobie nie było dziwne. Dziwnie zrobiło się, kiedy Severus przejął tym ślubem, na tyle, że sam mnie odwiedzał przynosząc te wszystkie „bzdety” jak mam w zwyczaju to nazywać.  Najgorsze jest to, że znów zaczęliśmy rozmawiać. Mistrz eliksirów po wojnie zmienił się to znaczy wciąż jest sarkastyczny, złośliwy i tak dalej, ale uśmiecha się, rozmawia ogólnie stał się bardziej ludzki.


              Dzień ślubu jest dla kobiety tym najważniejszym. Nie liczy się ile masz lat, dziś to ty grasz pierwsze skrzypce, wszyscy patrzą na ciebie, komentują… oceniają. Ja jako magokardiochirurg na co dzień jestem oceniana, komentowana, rywale czekają na moją pomyłkę, najmniejszy błąd. Dlatego jako druhna zrobię wszystko, by nie doszło do potknięcia. Nie pozwolę, aby najpiękniejszy zamienił się w najkoszmarniejszy. Podniosę głowę i stanę ramię w ramię z Severusem Snape’m. Świadkiem pana młodego. Swoją drogą brzmi to idiotycznie w odniesieniu do czarodzieja, który ma 150 lat, no ale nie czepiajmy się szczegółów.
          Zakładam rajstopy, z wprawą chirurga staram się, by nie poszło oczko. Następnie zakładam suknię. Kremową, na jedno ramię udekorowane kwiatami. Góra jest gorsetem, a zaraz pod biustem jest puszczony materiał, aż do podłogi. Wsuwam na stopy trzynastocentymetrowe szpilki na platformie, pod kolor ubrania. Loki odrzucam do tyłu i wpinam lilie za ucho. Poprawiam delikatny makijaż. Gotowa udaje się do pokoju córeczki.
- Kochanie chodź, pomogę Ci zapiać sukieneczkę.- suwak zamka mknie w górę, a moment później paseczki od bucików są już na swoim miejscu.
- Callie, proszę cię, bądź grzeczną dziewczynką cokolwiek miało by się stać. Będziesz się mnie słuchać?- zapytałam, strasznie bałam się nadchodzącego momentu, ale nic nie mogłam zrobić. Moja córeczka pokiwała główką na znak zgody, a jej loki zakołysały się radośnie. Pocałowałam ją w czółko i wzięłam na ręce, by móc sie aportować. Znikłyśmy z cichym pyknięciem.
           W Hogwarcie, gdzie odbywała się cała impreza roiło się od gości. Skinęłam głową kilka razy w ramach powitania i udałam sie do pokoju panny młodej.
           Komnaty Minevry znajdowały się na trzecim piętrze, utrzymane były w kolorystyce czerwieni i złota jak na wychowawcę Gryffindor'u przystało. McGonagall siedziała w fotelu przed kominkiem i popijała drinka.
- Gotowa?-zapytałam.
- Od Trzydziestu lat moja droga.- uśmiechnęła się pogodnie i wstała. Wyszłyśmy z pokoju, podałam Callie koszyczek z kwiatkami i wytłumaczyłam, że ma iść po dywanie, aż do pana w ciemnej szacie, który będzie stał na samym końcu. Przy okazji ma rozrzucać kwiatki na całej długości drogi jaką przejdzie. W odpowiedzi pokiwała główką jak to miała w zwyczaju.
         Stałam przed drzwiami do Wielkiej Sali strasznie się denerwując. Lada chwila miało się wszystko zacząć. Z tej okazji komnata została totalnie zmieniona. Z niewidocznego sufitu zwisały piękne, białe orchidee. Ołtarz składał się z wielkiego łuku ozdobionego balonami, prowadził do niego długi czerwony dywan. Po jego bokach ciągnęły się rzędy krzeseł z wstążkami, na których siedzieli już goście. Wzięłam mój bukiecik z wazonu, w tym samym momencie dano nam znak, że pora zaczynać. Spojrzałam na Calliope i skinęłam głową. Mała ruszyła przodem, idealnie odgrywała swoją rolę. Odliczyłam do pięćdziesięciu i poszłam w ślady córki, gdy tylko dotarłam do celu, muzycy zaczęli grać melodię i na końcu przejścia pojawiła się panna młoda. Spojrzałam kątem oka na Severusa i wiedziałam, że mój sekret wyszedł na jaw.


          Wesele trwało już godzinę, unikałam wszelkimi sposobami kontaktu z Mistrzem Eliksirów i jak na razie mi się udawało. Łatwo wtapiałam się w tłum, znikałam z oczu kiedy mnie namierzał. Moja córeczka bawiła się w kąciku specjalnie przygotowanym dla dzieci, więc była bezpieczna.  Rozmawiałam z gośćmi, podtrzymywałam kontakty i piłam. Za każdym razem gdy na horyzoncie pojawiał się bar. Jednak nie można wiecznie odwlekać nieuniknionego. Zmierzałam właśnie do mojego wybawienia zwanego szklanką tequili, kiedy ktoś pociągną mnie za łokieć. Obróciłam się gwałtownie, gotowa nawrzeszczeć na debila, ale zabrakło mi słów, gdy zobaczyłam kto mnie zaczepił.
- Chyba musimy porozmawiać.- stwierdził, podnosząc tę swoją cholerną brew i ciągnąc mnie w stronę wyjścia. Zdążyłam dać tylko znak Ginny, aby pilnowała Callie i już byłam na korytarzu. Puścił mnie w końcu, po czym ruszył szybkim krokiem w tylko sobie znanym kierunku. Chcąc nie chcąc poszłam za nim jak na skazanie, w sumie to poczułam się jakbym znów była uczennicą. Musiałam się skupić, znaleźć argumenty, dzięki którym się wybronię. Od razu zrobiło mi się lepiej, wyprostowałam się, a ciszę pomiędzy nami przerywał tylko zdecydowany stukot moich szpilek.
          Komnaty Severusa należały do tych mrocznych, jednak zaskakująco przytulnych. Królowała w nich ciemna zieleń, o którą tyle razy spieraliśmy się jeszcze podczas naszego związku. Snape usiadł na fotelu wyraźnie spięty, gestem nakazując mi postąpić tak samo. Kiedy zajełam wyznaczone mi miejsce rozpoczął rozmowę.
- Czy to prawda?- udawać głupią, czy powiedzieć prawdę.
- Tak.- westchnęłam ciężko, ale jednocześnie z ulgą.
- Dlaczego mi nie powiedziałaś?- zapytał spokojnie, żadnych krzyków, syków, jadowitych uwag.
-" To koniec Granger." Czyżbyś zapomniał kim jestem? JAKA jestem? Nie potrzebowałam litości. Doskonale poradziłam sobie sama.- ta sytuacja rozbawiła mnie, mimo że nic śmiesznego w niej nie było.
- Pomógłbym Ci, dobrze o tym wiesz. Do cholery miałem prawo wiedzieć!- krzyknął, zrywając się z fotela, po czym dodał  już dużo ciszej- Ja chciałem wiedzieć.
- W każdej wolnej minucie jaką tylko miałam, zastanawiałam się jakby to było gdybym Ci jednak powiedziała. Czy moja córeczka byłaby szczęśliwsza? Czy może byś do mnie wrócił? Ucieszyłbyś się? A może znienawidził? Bałam się, tak bardzo się bałam
. Nie potrafiłam przewidzieć twojej reakcji i tylko strach, ten piep*ony strach wpłyną na moją decyzję.- przymknęłam oczy, tak wiele emocji mną targało, nie umiałam nad nimi zapanować.
- Żałujesz?- to pytanie odbiło mi się echem w głowie. Czy żałuję?
- Czasami.- gwałtownie otworzyłam załzawione oczy.
- Jak ma na imię?- znów był spokojny, jednak w jego głosie dało się wyczuć jak bardzo jest poruszony.
- Calliope Elieen Granger.- odpowiedziałam, spojrzał na mnie tak intensywnie, aż zaparło mi dech w piersiach.
- Calliope znaczy muzyka.- odezwał się, nie skomentował jej drugiego imienia, ale podejrzewam, że musiał je przetrawić.
- Czy teraz...- wyraźnie się zawahał- teraz kiedy już wiem... mogę ją poznać?
- Jeśli chcesz. Jak powiedziałeś masz do tego prawo.- uśmiechnęłam sie niepewnie.
- Szkoda, że nie pamiętałaś o tym pięć lat temu.- warkną, przybierając swoje zwykłe "ja".
- Słuchaj nie masz prawa mnie potępiać! Zrobiłam to co uważałam za słuszne. To ty ze mną zerwałeś nie podając żadnego powodu, po prostu pewnego dnia stwierdziłeś, że Ci sie znudziłam i tyle. "To koniec Granger"  tak się wtedy wyraziłeś!- wykrzyczałam mu to prostu w twarz.
- Miałem powód.- wyszeptał- Nie zasługiwałem na Ciebie. Jesteś piękna, inteligentna, dobra, młoda, a ja... stary były śmierciożerca- ostatnie słowo wypluł z goryczą.
- I myślisz, że mnie to obchodziło!? Jesteś BYŁYM śmierciożercą, swoje winy odpokutowałeś już dawno. Nawet nie wiesz co czułam, kiedy mnie zostawiłeś.
Codzienna walka z samą sobą, by wstać rano z łóżka, a potem pojawiła się Callie. Stałam się pracoholiczką, jeśli akurat nie byłam w szpitalu to zajmowałam się córką. Wszystko by nie wspominać, nie myśleć... nie tęsknić. Musisz mnie zrozumieć, powiedz, że rozumiesz.- stałąm na krawędzi i błagałąm o litość. Milczał, dlugo milczał, aż w końcu wyszeptał tylko jedno słowo:
- Rozumiem.- odwrócił się i byłam pewna ze wyszedł.
- I wciąż kocham cię tak samo mocno.- słowa wypłynęły z moich ust zanim się zorientowałam. Chciałam podążyć w ślad za nim, gdy nie spodziewanie utonęłam w mocnym, wręcz desperackim uścisku. Zaskoczona uniosłam głowę, a jego chłodne usta naparły na moje w namiętnym pocałunku. Tak bardzo tego potrzebowałam. Kiedy skończyliśmy, oboje mieliśmy przyśpieszone oddechy jednak wciąż nie wypuszczał mnie z ramion.
- Ja też Cię kocham.- odparł poważnie- Ale jeśli ktoś dowie się o moim nagłym wybuchu uczuć to Cię zabije.- warkną swoim zwykłym zrzędliwym tonem, a ja wybuchnęłam śmiechem.
        Wróciliśmy na wesele razem, szczęśliwi jak jeszcze nigdy. Znów po raz pierwszy od  pięciu lat uwierzyłam, że jest mi pisana miłość. Severus podszedł do Calliope i mocno przytulił co ona odwzajemniła. Nie mówiłam mu tego, ale przy jej łóżku zawsze stało jego zdjęcie oprawione w ramkę z podpisem: Tata.


6 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. Dzięki tej miniaturce na nowo przekonałam się do Sevmione, co powinnaś uznać za mega komplement. Tym razem nie doczepię się do długości, gdyż na prawdę wynagradza ją cudownie napisana treść. Oczywiście nie obyłabyś sobą, gdybyś nie powiązała Miony z medycyną. Tak, Severus był strasznie severusowaty, a ta końcówka... Po prostu przeurocza. Proszę o wile więcej tak dobrych miniaturek i oczywiście życzę weny.

      Buźka, Milagrose ♥

      Usuń
  2. Rety, cudowna miniaturka. Na prawdę bardzo mi się podoba. Severus jest tu taki severusowaty jak powinien. Cała historia jest świetna. I choć schemat dość znany, to bardzo fajnie to opisałaś. Życzę jak najwięcej tak wspaniałych miniaturek!

    Pozdrawiam ;**

    OdpowiedzUsuń
  3. Cudne Sevmione!
    Choć Severus mi podpadł! Jak mógł rzucić Mionę?!?!
    Cieszę się że było z happy endem :D
    Czekam na następną miniaturkę :D
    Pozdrawiam i weny życzę :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Coś pięknego...
    Wybacz, że nie napiszę więcej, ale nic więcej nie można napisać po tak wspaniałym...rozdziale.

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie lubię połączeń Snape'a i Granger, ale ta miniaturka jest świetna! Albus i Minerwa parą, ha! A myślałam, że tylko ja czytając Harry'ego wyobrażałam sobie ich jako parę!

    OdpowiedzUsuń